piątek, 13 marca 2015

ROZDZIAŁ II


Harry niespiesznie otworzył oczy i niemal od razu się skrzywił. Czuł się okropnie. Pierwszy raz w życiu głowa bolała go tak bardzo, że nie miał na nic ochoty i marzył tylko o tym, by cały dzień spędzić w łóżku. Zdawał sobie jednak sprawę, że była to nierealna fantazja, dlatego postanowił jak najszybciej doprowadzić się do porządku.
Z ogromną niechęcią wygrzebał się spod kołdry i spuścił nogi na podłogę. Nie poczuł bijącego od niej chłodu, więc spojrzał na swoje stopy. Dostrzegając na nich skarpetki, uświadomił sobie, że spał w ubraniu. Uniósł brwi w geście zdziwienia, bo nigdy dotąd nie zdarzyło mu się zapomnieć, jak i kiedy położył się do łóżka. Zachichotał pod nosem, co doprowadziło do tego, że pulsowanie głowy znacznie się nasiliło.
Nie chcąc przysporzyć sobie większego cierpienia, starał się nie poruszyć, a kiedy dolegliwości nieco osłabły, stanął na chwiejnych nogach. Nie zrobił jednak nawet jednego kroku, bo zakręciło mu się w głowie i z powrotem opadł na łóżko. Na Merlina, po co wczoraj tyle piłem?
Kilka minut później pokój przestał wirować, nasiliło się natomiast uczucie suchości w gardle. Harry rozejrzał się za czymś do picia i z ulgą dostrzegł stojący na biurku dzbanek z wodą. Nie bawiąc się w przelewanie płynu do szklani, szybko zaspokoił swoje pragnienie. Wytarłszy usta rękawem bluzy, pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech; gdyby wczoraj ktoś mu powiedział, że dzisiaj będzie się zmagać z kacem, skwitowałby to wybuchem głośnego śmiechu.
Niestety, uciążliwe skutki wypicia nadmiernej ilości piwa nie były jego jedynym problemem. Wiedział, że niebawem będzie musiał zejść na dół i zmierzyć się z gniewem ciotki. Spodziewał się burzliwej konfrontacji, na którą nie był jeszcze gotowy, dlatego postanowił wcześniej trochę się odświeżyć.
Zimny prysznic potrafił zdziałać prawdziwe cuda. Po powrocie do pokoju Harry czuł się znacznie lepiej; co prawda nadal bolała go głowa i chciało mu się pić, ale odczucia te nie były już tak intensywne. Na duchu podnosiła go także myśl, że po południu pojedzie do Nory i spotka się ze swoimi przyjaciółmi.
Z szerokim uśmiechem na ustach założył czyste ubrania. Odwiesił na krzesło mokry ręcznik i gdy miał już zejść do kuchni, zauważył leżącą na łóżku kopertę. Zmarszczył brwi, nie mając pojęcia, kto mógł być jej nadawcą, i wziął ją do ręki. Na widok niechlujnego pisma Rona niewidzialna ręka zacisnęła się wokół jego żołądka.      

Harry!
Mam dla Ciebie złą wiadomość. Nawet bardzo. Nie wiem, jak Ci to powiedzieć, ale... rodzice nie mogą Cię dzisiaj zabrać. Przykro mi, stary. Naprawdę. Tacie wypadło coś ważnego w pracy, więc mama zdecydowała się przełożyć wizytę u Twojego wujostwa. Fred i George chcieli użyć teleportacji, ale kiedy mama się o tym dowiedziała, normalnie wpadła w szał. Krzyczała coś o nieodpowiedzialnych dzieciakach, które nie umieją załatwiać delikatnych spraw...
Przepraszam, że tak wyszło. Czuję się fatalnie, bo obawiam się, że zobaczymy się najwcześniej za tydzień. Hermiona przyjechała dzisiaj o świcie, więc oboje z niecierpliwością na Ciebie czekamy.
Trzymaj się
Ron

Harry zgniótł pergamin w małą kulkę i cisnął ją pod nogi. Ogarnęła go niewyobrażalna wściekłość, która na chwilę przyćmiła mu zmysły i sprawiła, że nie wiedział, co ze sobą zrobić. Złościł się, ale jego zdenerwowanie nie było spowodowane decyzją Weasleyów, tylko przewrotnością losu. Jeszcze kilka minut temu cieszył się perspektywą rychłego wyjazdu, a teraz musiał pogodzić się ze świadomością, że kolejny tydzień spędzi w znienawidzonym domu.
Z drugiej jednak strony sytuacja ta miała także swoje plusy. Skoro jego plany spaliły się na panewce, mógł wywiązać się ze złożonej Mike'owi obietnicy i zapoznać się z jego matką. Przy okazji spędzą ze sobą więcej czasu, dowiedzą się o sobie nowych rzeczy i może nawet zostaną przyjaciółmi.
Myśl ta poprawiła mu nieco humor, więc kiedy zszedł na dół, na jego ustach ponownie malował się uśmiech. Nie martwił się, że za chwilę zostanie zmieszany z błotem. Przyzwyczaił się do bycia obrażanym i poniżanym, zatem nie robiło to na nim żadnego wrażenia.
Wszedł do kuchni i niemal od razu zamarł z zaskoczenia. Ciotka Petunia spojrzała na niego z niechęcią, ale nie odezwała się ani słowem. Żadnych krzyków, wrzasków czy rzucania talerzami. Nic. Wuj Vernon także milczał, jakby nie zdawał sobie sprawy, co stało się ostatniej nocy.
Jeszcze przez chwilę Harry stał jak słup soli, a potem, gdy dotarło do niego, że powinien cieszyć się z rozwoju wypadków, usiadł przy stole. Gdy tylko zajął swoje miejsce, ciotka postawiła przed nim talerz z kromką chleba i kilkoma plasterkami żółtego sera.
- Petunio, jadę na dworzec - powiedział wuj Vernon, wstając. Pocałował żonę w policzek, poczochrał Dudleya po głowie, a potem wyszedł. Harry'ego oczywiście zignorował. Jak zwykle.
Gryfon odprowadził go wzrokiem, beznamiętnie żując kromkę chleba. No tak, przecież dzisiaj przyjeżdża jego matka. Cudownie. Nie chcąc spotkać przyszywanej babci, postanowił nie siedzieć w domu i jak najszybciej odwiedzić... przyjaciela? Kolegę? Sam nie wiedział, jak powinien nazwać Mike'a.
Dokończywszy skromny posiłek, umył po sobie talerz i poszedł po bluzę. Nie zamierzał wracać przed zmrokiem, wolał więc przygotować się na każdą ewentualność. Gdy zszedł z powrotem na dół, zauważył, że ciotka czyściła kafelki w kuchni, a Dudley leżał na kanapie w salonie i oglądał telewizję. Harry pokręcił z politowaniem głową, a potem wyszedł, z nikim się nie żegnając.   
Przewiesił bluzę przez ramię i ruszył przed siebie. Przeszedł może kilkanaście metrów, nim nagle się zatrzymał; wydawało mu się, że coś upadło na ziemię. Odwrócił się i spostrzegł srebrne pudełeczko, które nie należało do niego, a które na pewno wypadło z jego kieszeni. Wziął je do ręki i podniósł przykrywkę; zobaczywszy kilka papierosów i paczkę zapałek, domyślił się, z czyją własnością miał do czynienia.
Uśmiechnął się do siebie, a potem, nie czując żadnego przymusu, wyciągnął z pudełeczka papierosa, podpalił go i zaciągnął się dymem. Poczuł drapanie w gardle, ale tym razem nie zaczął kasłać.
Harry różnił się od chłopaka, którym był jeszcze miesiąc temu i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wciąż miał te same priorytety, lecz śmierć Syriusza wpłynęła na niego bardziej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać - stopniowo zaczął się zmieniać. Przestał przejmować się zdaniem innych i cieszył się chwilą. Sprzeciwiał się wykorzystywaniu przez krewnych, aż w końcu stracił wszelkie hamulce i coraz częściej mówił, co myślał. Nie chciał dłużej gryźć się w język. Skoro jego życie miało wyglądać inaczej, musiał zawalczyć o swoje.
- Harry!
Odwrócił się i zobaczył biegnącego w jego stronę Mike'a. Odetchnął z ulgą, bo dopiero teraz zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiedział, gdzie chłopak mieszkał.
- Cześć, jak po wczorajszym?
- W porządku - odparł Harry, szeroko się przy tym uśmiechając. - Bałem się, że będzie niezła zadyma, ale w zasadzie nie było tak źle. Niby ciotka trochę się wkurzyła, ale szybko jej przeszło.
- Trochę? - Mike podrapał się po głowie, nie wiedząc, jak powinien się zachować. - Harry, eee...
- No co?
- Zdajesz sobie sprawę, że masz ogromnego siniaka pod okiem?
- Naprawdę? - zaśmiał się odrobinę nerwowo. Czuł się zażenowany, że nie dostrzegł skazy na swojej twarzy i nie spróbował jej jakoś zamaskować. - Nie zauważyłem. Zresztą to nic takiego.
Mike był w szoku. Uniósł brwi i spojrzał na Harry'ego z niedowierzaniem. To był jakiś głupi żart, którego on nie zrozumiał?
- Nie patrz tak na mnie. Kiedy wróciłem do domu i spotkałem ciotkę, zacząłem pyskować. Dostałem, bo mi się należało. To nic dziwnego - dodał, starając się brzmieć beztrosko.
- Biją cię w domu, a ty mówisz, że ci się należało?!
- Daj spokój, to tylko siniak - powiedział z wyraźną obojętnością. - Tłumaczyłem ci, że wujek i ciotka traktują mnie jak piąte koło u wozu, więc mogło być znacznie gorzej.
- Ale...
- Przestań! - przerwał mu Harry. Nie znosił, gdy ktoś użalał się nad jego losem. Nie potrzebował współczucia.
Mike włożył ręce do kieszeni i milczał.
- Okej. Jak chcesz - stwierdził w końcu. - Chociaż uważam, że mimo wszystko powinieneś coś z tym zrobić.
- Niby co? Nie mam żadnej rodziny, która mogłaby mi pomóc.
- Na pewno jest jakieś inne rozwiązanie.
- Nie ma.
- Naprawdę tak myślisz?
Harry westchnął. Zdał sobie sprawę, że Mike nie da się zbyć, niezależnie od tego, jak bardzo by się starał.   
- Kiedyś wiele nad tym myślałem, ale nie znalazłem żadnego wyjścia. Byłem zdesperowany, aż w końcu trzy lata temu uciekłem z domu. Niestety, nie dane mi było nacieszyć się wolnością. Szybko mnie znaleźli, ale na szczęście zbliżał się wrzesień i musiałem wyjechać do szkoły.
- Przynajmniej dzisiaj nie musisz się już niczym przejmować. Do której masz czas?
- Aż będziesz miał mnie dość - odparł, co wywołało u Mike'a zdezorientowanie. - Nigdzie nie wyjeżdżam. Dostałem wiadomość od przyjaciela, że jego tata został pilnie wezwany do pracy. Jeśli plany nie ulegną kolejnej zmianie, to zabiorą mnie dopiero w przyszłym tygodniu.
- Naprawdę? To super!
- W zasadzie też się cieszę. Polubiłem cię, więc gdybym dzisiaj wyjechał, nie mielibyśmy okazji lepiej się poznać.
- Serio?
- Myślałem, że też jesteś zadowolony.
- Zadowolony? Ja pierdzielę, stary! Jestem w siódmym niebie! - Na potwierdzenie swoich słów odtańczył taniec radości. - Myślisz, że perspektywa spędzenia reszty wakacji w towarzystwie matki jest taka kusząca? Kocham ją, naprawdę, ale nie wytrzymałbym z nią tyle czasu.
Harry wybuchnął głośnym śmiechem.
- A właśnie - kontynuował Mike. - Skoro już o niej wspomniałem, to może w końcu poszlibyśmy do mnie? Pewnie już na nas czeka.
- Jasne, prowadź.
W czasie drogi chłopcy rozmawiali na luźne tematy - dyskutowali o podróżach, muzyce i sporcie. Choć poprzedniego dnia przegadali kilka godzin, to i tak było za mało. Żeby dowiedzieć się o sobie ciekawych rzeczy, znaleźć podobieństwa i różnice w sposobie bycia, potrzebowali znacznie więcej czasu.
Harry nie był z natury wylewny, więc słuchał jedynie paplaniny Mike'a i tylko sporadycznie wtrącał coś od siebie. Jego małomówność miała jednak swoje plusy, bo dzięki niej utwierdzał się w przekonaniu, że jego towarzysz był naprawdę w porządku. Nie znał panujących na Privet Drive zasad, przez co narażał się na podejrzliwe spojrzenia niektórych z jej mieszkańców. I co z tym robił? Nic. Zwyczajnie je ignorował, pozostając sobą.
Kilkanaście minut później Harry stracił orientację w terenie; nie rozpoznawał już okolicy, bo nigdy nie zapuszczał się tak daleko od domu. Nie wiedział, jak długo będą jeszcze maszerowali, ale się nie skarżył. I dobrze, bo zaraz potem Mike się zatrzymał i powiedział:
- Jesteśmy.
Harry zaniemówił. Spodziewał się zobaczyć szeregowca [1], tymczasem przed oczami miał jednorodzinny dom z ogromnym ogródkiem. Do drzwi prowadziła wykładana kamieniami ścieżka, wokół której rosło pełno kwiatów i niskich drzewek. Rośliny tworzyły niezwykłą paletę barw, ale to znajdująca się po prawej stronie drewniana altanka skradła Harry'emu serce. Kiedy się jej przyglądał, miał ochotę zająć jedno ze stojących w niej krzeseł i przesiedzieć na nim resztę dnia.
- Chyba ci się podoba - zaśmiał się Mike. - Zamknij buzię i chodź. Najwyższa pora poznać moją kochaną mamuśkę.
Weszli do środka. Umeblowanie przedsionka było skromne, lecz wszystko idealnie ze sobą współgrało. Na prawo od wejścia stała dębowa szafa, a obok niej niewielki, szklany stolik. Obrazy zdobiące kremowe ściany wraz z ciemnymi panelami stanowiły ważną i integralną część układanki, która całościowo zapierała dech w piersiach.
- Ładnie tu - powiedział Harry.
- Dzięki.
Chłopcy ruszyli dalej. Weszli do salonu, a wtedy Mike krzyknął:
- Mamo! Jesteśmy!
- Już idę!
Czekając na kobietę, Harry postanowił trochę się rozejrzeć. Pomieszczenie nie było ogromne, ale znajdowała się w nim niewielka ilość mebli, więc jego powierzchnia optycznie wydawała się znacznie większa.
Harry nie uważał się za zwolennika minimalizmu, ale musiał przyznać, że w tym przypadku taka oszczędność przypadła mu nawet do gustu. Podobało mu się także to, że wszystko zdawało się mieć swoje miejsce. Choć sam był raczej zdezorganizowany i chaotyczny, cenił ludzi, którzy potrafili utrzymać ład i porządek. 
Przeszedł obok ciemnej kanapy i przejechał dłonią po jej oparciu; pod palcami poczuł dotyk chłodnej skóry. Spojrzał na stojące obok fotele i zastanowił się, czy były tak samo wygodne, jak przyjemna w dotyku była kanapa. Chętnie by to sprawdził, jednak w tej chwili bardziej zainteresował go regał z książkami, który zajmował całą przeciwległą ścianę.
Harry był pod ogromnym wrażeniem. Mimo że świadomie nie nazwałby siebie molem książkowym, nie mógł zaprzeczyć, że widok ten wywołał w nim lekką nutkę zazdrości. Książki przestały mu być obojętne, choć on sam nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy.
Po przyjeździe na wakacje zabronił wujkowi zamknąć w komórce swój kufer i książki. Tym samym rozpętał gwałtowną kłótnię, którą jakimś cudem wygrał. Nie rozumiał, dlaczego tak mu na tym zależało, skoro początkowo dobrowolnie nie tykał podręczników. Z czasem zmienił jednak zdanie i wieczorami przeglądał swoje książki. Nie robił tego dokładnie, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo bardzo szybko przez nie przebrnął. Nie miał więc pojęcia, że nawet w tej chwili byłyby w stanie powtórzyć większość nowo poznanych informacji. Była to kolejna zmiana, która w nim zaszła, a której nie był świadomy.
Westchnął cicho i po raz kolejny spojrzał na książki. Niestety, stał za daleko, by móc odczytać jakikolwiek tytuł, a zanim do nich podszedł, pani McVogel w końcu pojawiła się w salonie.
- Dzień dobry, chłopcy.
Harry odwrócił się na pięcie i niemal od razu otworzył usta. Matka Mike'a miała piękny i niezwykle melodyjny głos, ale nie to go tak zaskoczyło. Był w szoku, bo kobieta wyglądała niczym grecka bogini.
Pani McVogel nie była zbyt wysoka, co nie znaczy, że zaliczała się do grona osób wyjątkowo niskich. Jej błękitne oczy przypominały Harry'emu morze, które tak często oglądał na zdjęciach w mugolskiej podstawówce, a jasne włosy - Malfoya i jego rodziców. Nie było to zbyt przyjemne skojarzenie, dlatego skupił się na ich innym aspekcie, a mianowicie na tym, że idealnie współgrały z opaloną skórą.
- Mamo, to jest Harry - powiedział Mike. - Harry, to moja mama.
Gryfon uśmiechnął się nieśmiało, a potem podszedł do kobiety i podał jej rękę.
- Miło mi.
- Mnie również. - Uścisnęła dłoń Harry'ego. - Cieszę się, że mój syn zdążył już kogoś poznać. Trochę się bałam, że po przeprowadzce będzie się wylegiwał w domu, ale na szczęście moje obawy się nie sprawdziły - dodała, szeroko się uśmiechając. - Och, przepraszam, nie przedstawiłam się. Mam na imię Diana.
- Idę po coś do picia. Wam też przynieść?
- Zostań, ja pójdę.
Gdy pani McVogel wyszła do kuchni, Harry usiadł w fotelu, tym samym sprawdzając swoje wcześniejsze przypuszczenia. Tak jak myślał, skórzane meble były przyjemne w dotyku i zapewniały iście królewski komfort siedzenia.
- Proszę, częstujcie się. - Pani McVogel postawiła na stoliku tacę, napełniła szklanki sokiem pomarańczowym, a potem usiadła naprzeciwko Harry'ego. - Może opowiesz mi, jak się poznaliście? Bo Mike nie był w nocy szczególnie rozmowny, rano zresztą też nie.   
Harry zamarł ze szklanką w połowie drogi do ust. Nie wiedział, co powiedzieć, żeby nie wpakować Mike'a w kłopoty. Otworzył usta, ale zanim odezwał się choćby jednym słowem, spojrzał kobiecie w oczy. Zobaczył w nich iskierki rozbawienia i wtedy zrozumiał, że nie musiał się niczego obawiać.
- Spotkaliśmy się w parku - odparł, starając się rozluźnić. - Siedziałem na ławce, Mike się do mnie dosiadł i zaczął mnie zagadywać. Początkowo go ignorowałem, potem w końcu coś odpowiedziałem i dalej jakoś samo poszło - dodał, zachowując dla siebie informacje, że wówczas miał ochotę mu przywalić.
- Jak go znam, to później zaciągnął cię do sklepu.
Harry nie odpowiedział. Pani McVogel zdawała się wiedzieć, co robili, a przynajmniej miała jakieś przypuszczenia. Nie chciał kłamać, bo w tej sytuacji i tak nie miałoby to najmniejszego sensu.
- Widzisz, Mike od dziecka miał tendencję do poznawania nowych ludzi przy butelce piwa. Oczywiście nie od razu, bo w przedszkolu mógł co najwyżej napić się soczku z kartonika.
Mike przybrał niezadowoloną minę i spuścił głowę, co Harry skwitował głośnym chichotem.
- Od dawna mieszkasz na Privet Drive?
Nieoczekiwana zmiana tematu sprawiła, że Harry natychmiast spoważniał.
- Od piętnastu lat. Ostatnio spędzam tu jednak tylko wakacje, bo chodzę do... eee... szkoły z internatem.
Miał ochotę pacnąć się w czoło. Niewiele brakowało, a wygadałby się o Hogwarcie.
- Świetnie! Gdybym miała jakiś problem, od razu zwrócę się do ciebie.
- Nie ma sprawy. Z przyjemnością pani pomogę.
- Jesteś bardzo miły - stwierdziła, po raz kolejny się uśmiechając. - Dobrze wiedzieć, że nawet w tej okolicy można trafić na przyzwoitego człowieka.
Harry zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc, co znaczyły ostatnie słowa. Miał już poprosić o wyjaśnienie, jednak kobieta sama z siebie kontynuowała ten wątek.
- Jedna z sąsiadek powiedziała mi, że po naszej okolicy kręci się banda gówniarzy, którzy niszczą wszystko, co tylko stanie im na drodze. To prawda?
I masz babo placek - pomyślał Harry, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Może powinien milczeć i udawać, że nie ma o niczym pojęcia, a może przytaknąć i skłamać, że słyszał jakieś plotki? Nie chciał zdradzać, że wspomnianej bandzie przewodniczył jego kuzyn, bo pani McVogel mogłaby zacząć go do niego porównywać i błędne założyć, że jest równie zdemoralizowany.
- Tak, to prawda. - odparł. - Nawet wiem, kto do niej należy. - Dostrzegł zainteresowanie w oczach kobiety, więc wyznał jej całą prawdę. - Pani sąsiadka mówiła o moim kuzynie i kilku jego kolegach.
Pani McVogel wytrzeszczyła oczy.
- Och... - Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. - Przepraszam, nie chciałam obrażać twojej rodziny.
- Daj spokój, mamo! Wszyscy wiemy, że są okropni.
- Mike! - krzyknęła, patrząc na syna z naganą. - Nie mówi się takich rzeczy o rodzinie znajomych, nawet jeśli to prawda!
- Nic się nie stało - powiedział Harry, uśmiechając się półgębkiem. Rozbawiła go ta krótka sprzeczka. - Proszę nie myśleć o mnie źle, ale oni naprawdę są koszmarni. Nawet najgorszemu wrogowi nie życzyłbym takich krewnych.
- A co na to twoi rodzice? O niczym nie wiedzą? - spytała.
- Nie.
- Dlaczego?
- Mamo, przestań! - wtrącił się Mike.
- Nie żyją.
Pani McVogel raptownie zbladła.
- Przykro mi. - Na chwilę zamilkła. - I przepraszam, że o nich wspomniałam - dodała, czując się strasznie głupio. Odkąd rozwiodła się z mężem, nie potrafiła zaufać obcym ludziom. Żeby choć trochę zmienić swoje nastawienie, musiała najpierw zarzucić ich lawiną pytań. Nie brała pod uwagę tylko tego, że przy okazji mogła ich skrzywdzić.   
- Nic się nie stało - odparł Harry. - Umarli dawno temu, więc już się przyzwyczaiłem, że jestem sam.
Pani McVogel spojrzała na niego z nieskrywanym smutkiem. Widząc jego minę, poczuła się znacznie gorzej. A mogła odpuścić sobie przesłuchanie i pozwolić rozmowie biec własnym torem.
Milczała, zastanawiając się, co powiedzieć i w jaki sposób zatrzeć złe wrażenie po gafie, którą popełniła. Nie miała żadnego pomysłu, co gorsza, jej umysł mimowolnie połączył niektóre fakty, co doprowadziło do tego, że domyśliła się, gdzie Harry mieszkał. Nie znała osobiście jego krewnych, ale wiedziała, co inni mieszkańcy Privet Drive mówili na ich temat. I nie była z tego powodu zadowolona.
Dursleyowie uważali się za porządną i poukładaną rodzinę. Każdy pojedynczy szczegół ich życia, nawet ten najmniejszy i pozornie nic nieznaczący, miał jednoznacznie potwierdzać, jak bardzo przyzwoitymi byli ludźmi. Szczycili się starannie przystrzyżonym trawnikiem, zadbanym ogródkiem i wypolerowanym samochodem, jednak to ze swojego syna byli najbardziej dumni. Ślepo wierzyli w Dudleya i w to, że świętością dorównywał papieżowi. Nie wiedzieli, a może po prostu nie chcieli wiedzieć, że w rzeczywistości był chuliganem, niegroźnym przestępcą, który zaczepiał bezbronne dzieci, bił je i poniżał, a także dewastował wszystko to, co dało się zdewastować.       
Najbardziej zadziwiające były jednak plotki na temat Harry'ego. Dlaczego uczęszczał do Św. Brutusa, Ośrodka Wychowawczego dla Młodocianych Recydywistów? Czemu on? Przecież to dobry chłopak - pomyślała. No i dlaczego nosi takie ubrania? Gdyby nie widziała domu, w którym mieszkał, nie zwróciłaby na ten drobiazg żadnej uwagi. W końcu bardziej interesowało ją to, co ludzie sobą prezentowali, a nie to, w co się ubierali.
- Nie masz nic przeciwko, żebym zadała ci osobiste pytanie? - powiedziała, nie mogąc się powstrzymać. Musiała uporządkować swoje myśli i dowiedzieć się, co było prawdą, a co wierutnym kłamstwem.
- Proszę się nie krępować.
- Czy to prawda, że chodzisz do Św. Brutusa?
- Co?! - palnął bez zastanowienia. Takiego pytania po prostu się nie spodziewał. - Przepraszam. - Zaczerwienił się. Nienawidził tego, w jaki sposób reagował, gdy ktoś zbił go z pantałyku. - Jeśli to problem, to mogę już sobie pójść.
- Och, nie! Spokojnie! Nie chcę, żebyś wychodził. - Wyglądała na przerażoną tym, jak Harry zinterpretował jej pytanie. - Chodzi o to, że słyszałam trochę plotek na twój temat i czegoś tu nie rozumiem. Skoro nigdy nie sprawiałeś kłopotów, a sąsiedzi mają o tobie dobre zdanie, to dlaczego tam chodzisz?
- To trochę długa i pokręcona historia.
- Mimo wszystko chciałabym ją usłyszeć. - Uśmiechnęła się ciepło, chcąc w ten sposób dodać mu otuchy i zachęcić go do mówienia.
Zapadła głucha cisza. Harry spuścił wzrok, bo nie był pewien, czy miał ochotę na jakiekolwiek zwierzenia. Nienawidził życia na Privet Drive, ale przywykł do niego. Nauczył się o nim nie myśleć i nie zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby Dursleyowie zachowywali się inaczej. Zresztą, do tej pory nikomu nie opowiadał o swoim koszmarnym dzieciństwie. I tak nie mógł zmienić przeszłości, więc jaki sens miało rozdrapywanie starych ran?
- Zostałem sierotą, kiedy miałem piętnaście miesięcy. Trafiłem na Privet Drive, bo Dursleyowie są moją jedyną żyjącą rodziną - zaczął mówić, dochodząc do wniosku, że może nadszedł czas, by przerwać milczenie. - Problem w tym, że tak naprawdę nigdy mnie nie chcieli. Nawet w szkole byłem samotnikiem, bo mój kuzyn zadbał o to, żebym nie miał przyjaciół. Pogodziłem się z tą świadomością, choć z czasem ciężko mi było zaakceptować fakt, że obwiniano mnie za wszystkie przewinienia Dudleya. Kiedy miałem trzynaście lat, nie wytrzymałem i postanowiłem uciec z domu. Oczywiście mi się to nie udało, a ponieważ wujek miał dość moich wyskoków, zapisał mnie do Św. Brutusa.
- Harry, ja przepraszam... - Diana poczuła, że policzki zaczynają ją szczypać. Jeśli wcześniej myślała, że czuła się głupio, to w tej chwili nie potrafiła nazwać swojego samopoczucia. Widząc minę Harry'ego i potępiające spojrzenie syna, marzyła o tym, żeby ten dzień rozpoczął się na nowo. - Ja...
- Wystarczy! - krzyknął Mike, patrząc na nią ze złością. - Chodź, pokażę ci mój pokój - zwrócił się do Harry'ego.
Nie czekając na jego odpowiedź, podszedł do niego i pociągnął go za rękę. Ruszyli w stronę drzwi, ale zanim zdążyli opuścić salon, pani McVogel spytała:
- Harry, zostaniesz na obiad?
- Chętnie. - Uśmiechnął się, chcąc pokazać, że nie miał do niej żalu. - Mój wyjazd przesunął się o tydzień, więc nigdzie mi się nie spieszy.  
Jeśli pani McVogel coś odpowiedziała, to on już tego nie usłyszał. Mike niemal siłą wyciągnął go na korytarz i dopiero przy schodach puścił jego ramię. Zaraz potem zaprowadził go do swojego pokoju, w duchu ciesząc się, że przesłuchanie dobiegło końca. Był zdenerwowany, ale starał się tego po sobie nie pokazywać.
Po wejściu do jego sypialni okazało się, że było to kolejne pomieszczenie, które wyposażono wyłącznie w najpotrzebniejsze meble. Dwuosobowe łóżko, szafki nocne, biurko i komodę wykonano z jakiegoś ciemnego drewna, którego Harry nie rozpoznał. Niewielka szafka, na której stał telewizor, również była drewniana, lecz mogło to być złudzenie wywołane wpadającym przez ogromne okno światłem.
- Chciałbym cię przeprosić - zaczął Mike. Wyglądał na zakłopotanego. - Mama nie powinna cię o nic wypytywać.
Harry usiadł na łóżku i obejrzał wiszący na ścianie plakat.
- Nie przejmuj się - odpowiedział po chwili. - W zasadzie nic złego się nie stało.
- Głupio mi, że nie zareagowałem.
- Niepotrzebnie.
Mike odetchnął z ulgą. Cieszył się, że Harry nie miał do niego żalu.
- Słuchaj, a może chcesz obejrzeć moje zdjęcia?
- Tylko jeśli nie jesteś na nich nago.
Wymienili się poważnymi spojrzeniami, a potem obaj wybuchnęli głośnym śmiechem.

* * *

Około czternastej chłopcy zeszli na dół i zjedli obiad w towarzystwie pani McVogel. W międzyczasie rozmawiali na różne tematy, przy czym starali się nie poruszać kwestii związanych z rodziną Harry'ego.
Po zjedzeniu nadziewanej jabłkami wołowiny pani McVogel pozmywała brudne naczynia, chłopcy natomiast wrócili na górę. Włączyli muzykę, lecz głośność ustawili na takim poziomie, że mogli swobodnie ze sobą porozmawiać. Po krótkim czasie ich rozmowa przerodziła się w monolog Mike'a; chłopak po raz kolejny popadł w słowotok, tym razem opowiadając o swojej pasji - samochodach wyścigowych.
Gdy na zewnątrz zaczęło się ściemniać, a Harry coraz częściej myślał o powrocie do domu, Mike wyskoczył z nietypowym pomysłem.
- Co powiesz na małe zakupy? Na przykład jutro?
- Mówisz poważnie?
- Jasne! Muszę sobie kupić parę rzeczy.
Harry wzruszył ramionami.
- Niech będzie - powiedział. - I tak planowałem wymienić swoją garderobę.
Uśmiechnął się, choć uśmiech ten nie obejmował jego oczu. Podobał mu się pomysł z zakupami, ale miał jeden problem - potrzebował pieniędzy. Nie zamierzał prosić Dursleyów o pomoc, musiał więc udać się do Banku Gringotta. I w tym miejscu napotykał kolejną przeszkodę. W jaki sposób dostać się do Londynu, by o czasie wrócić na Privet Drive? Tego nie wiedział, ale chwilowo postanowił nie zaprzątać sobie tym głowy.
Gdy dwie godziny później do pokoju wpadało wyłącznie światło ulicznych latarni, Harry stwierdził, że teraz naprawdę powinien się zbierać. Chciałby spędzić z Mikiem jeszcze trochę czasu, zdawał sobie jednak sprawę, że w domu i tak czekała go niemała awantura. Wolał więc nie przeciągać struny, bo nie wątpił, że tym razem ciotka mu nie odpuści i poinformuje o wszystkim męża, nawet jeśli ten by już spał.
- Na mnie już czas.
- Jasne, rozumiem - odparł Mike. - Odprowadzę cię.
Chłopcy zeszli na dół i odnaleźli panią McVogel. Harry pożegnał się z kobietą i podziękował jej za zaproszenie na obiad. Zaraz potem ruszyli w drogę i po około dwudziestu minutach dotarli na Privet Drive 4.
- Dzięki za miło spędzony czas - powiedział Harry, w duchu żałując, że dzień minął mu tak szybko. - To co? Widzimy się jutro koło dwunastej?
Mike uniósł brwi i zachichotał pod nosem.
- Chcesz mi powiedzieć, że masz zamiar przespać połowę dnia?
- Zwariowałeś? Jasne, że nie! - oburzył się Harry. - Po prostu rano muszę coś jeszcze załatwić.
- Spoko, tylko się zgrywam.
Harry przewrócił oczami. Nie potrafił stwierdzić, kiedy Mike sobie żartował, a kiedy mówił całkowicie poważnie.
- Dobra, idę. - Wyciągnął rękę. - Do jutra.
Mike uścisnął jego dłoń.
- Trzymaj się - powiedział i odszedł.
Harry odprowadził go wzrokiem, a potem wziął głęboki wdech i wszedł do domu. Po cichu liczył na to, że tym razem uda mu się niepostrzeżenie dostać na górę i nie spotka ani ciotki, ani wujka. Kiedy jednak postawił nogę na stopniu, który przeraźliwie skrzypiał, z salonu wyszedł podenerwowany wuj Vernon.  
- Gdzie byłeś?! - krzyknął, plując śliną na wszystko, co tylko znajdowało się w zasięgu jego wzroku. - To nie hotel, że możesz sobie wchodzić i wychodzić, kiedy tylko masz na to ochotę!
- Byłem u kolegi...
- Nie kłam! Nikt nie lubi dziwaków, więc wiem, że nie masz żadnych kolegów! - Harry milczał, bo wuj Vernon zdawał się dopiero rozkręcać. - Petunia mi powiedziała, w jakim stanie wczoraj wróciłeś. Dzisiaj pewnie znowu poszedłeś się nachlać, co?! Chcesz skończyć jak swój ojciec, ty mały padalcu?!
Harry zacisnął dłonie w pięści i gniewnie zmarszczył brwi. Przez wiele lat cierpliwie znosił różnego rodzaju obelgi i pewnie dalej by je znosił, gdyby wujek nie wkroczył na grząski grunt. Nikt nie miał prawa obrażać jego rodziców! Nikt! A już na pewno żaden z Dursleyów!
Tymczasem wuj Vernon nie przestawał się wydzierać, co więcej, z każdym kolejnym słowem podnosił głos.
- Daliśmy ci dach nad głową, ty niewdzięczna gnido! - ryknął. - Dudley oddał ci swój pokój... Zabieraliśmy cię na wycieczki... Masz możliwość godnego życia!
- Godnego życia? - zapytał z niedowierzaniem Harry. - Nie używaj słów, których znaczenia nie znasz! - krzyknął, mając dość słuchania tych wszystkich niedorzeczności. - Wiesz co? Życie w tym domu jest koszmarem! Mam dość bycia waszym służącym! A jeśli uważasz, że moje życie było godne, to dlaczego sam nie przeprowadzisz się do komórki pod schodami?
Wuj Vernon poczerwieniał na twarzy, a potem, tchnięty jakimś impulsem, podszedł do Harry'ego i walnął go w twarz. Gryfon ani przez chwilę nie przypuszczał, że tego wieczora dojdzie do rękoczynów, więc nawet nie zdążył zrobić uniku. Dodatkowo cios był tak silny, że stracił równowagę, przewrócił się i głową uderzył o schody.
Na kilka boleśnie długich sekund stracił kontakt z rzeczywistością. Dopiero kiedy z przegryzionej wargi popłynęła krew, otarł usta rękawem i podniósł się na chwiejnych nogach. Spojrzał na mężczyznę z mieszanką niedowierzania i złości, przez chwilę nie wiedząc, co powiedzieć.
- Jak śmiałeś mnie uderzyć?!
- Nie podnoś na mnie głosu! - odwarknął mężczyzna. - Jeszcze ci mało? Hę?! Ja cię nauczę szacunku!
Wuj Vernon wydzierał się bez pamięci; wpadł w szał, którego w ogóle nie kontrolował. Żyłka na jego skroni pulsowała w takim tempie, że wyglądała, jakby miała zaraz eksplodować.
Dla stojącej w drzwiach ciotki Petunii zachowanie męża również odbiegała od normy. Kobieta była przerażona i zaskoczona, ale... biernie przyglądała się rozwojowi wypadków. Gdy Vernon po raz kolejny rzucił się na Harry'ego, zasłoniła sobie usta ręką, nie sprzeciwiając się temu ani słowem.
Na szczęście Gryfon przygotowany był na każdą ewentualność - najpierw uchylił się przed pięścią wuja, a potem wyprowadził zgrabny kontratak i kopnął go w brzuch. Mężczyzna upadł na podłogę, a wtedy Harry wbiegł na górę i zatrzasnął za sobą drzwi.
Poczuł w sobie tak wielkie pokłady nienawiści, że na chwilę zaparło mu dech w piersiach. Niedługo później wyciągnął z szuflady różdżkę, machnął nią kilka razy i zaraz potem stał z zapakowanym i pomniejszonym kufrem w ręce. Był tak wściekły, że nie dbał o to, co się z nim stanie. Nie obchodził go fakt, że złamał prawo czarodziejów, nie przejmował się także tym, że nie miał dokąd pójść. Wziął z biurka pustą klatkę, a potem kopniakiem otworzył drzwi i zbiegł na dół. Zignorowawszy ciotkę Petunię, która kucała przy mężu i przykładała mu zimny okład do głowy, wybiegł na zewnątrz.
Wzburzony i zirytowany po raz ostatni spojrzał na swój dom, a potem w geście pogardy splunął na podjazd. Ponieważ nadal trzymał w ręku różdżkę, wykonał nią płynne machnięcie; niemal od razu odskoczył na bok, bo znikąd pojawił się trzypiętrowy autobus. Pojazd zatrzymał się kilka metrów dalej, a wtedy wysiadł z niego młody chłopak.
- Witamy w Błędnym Rycerzu. Ja nazywam się...
- Tak, wiem - przerwał mu Harry, nie siląc się nawet na miły ton. - Czy możemy pominąć ten wstęp i od razu ruszyć w drogę? - zapytał, czując, że w żyłach wciąż buzowała mu adrenalina. Właśnie stracił dach nad głową, a mimo to był niebywale szczęśliwy. Po raz pierwszy od dawna czuł się naprawdę wolny.
- Jasne - odparł Stan, choć widać było, że nie przyszło mu to z łatwością. - A dokąd?
- Londyn, Dziurawy Kocioł - odpowiedział, po czym wyjął z kieszeni resztę posiadanej gotówki i wcisnął ją chłopakowi do ręki.    
Stan skinął głową i zajął się bagażem nowego pasażera, Harry tymczasem wszedł do autobusu, usiadł na samym jego końcu i przyłożył głowę do szyby. Bijący od niej chłód dawał mu pewne ukojenie, więc zamknął oczy i spróbował się uspokoić. Musiał zadecydować, jaki będzie jego kolejny krok.
Początkowo planował wynająć pokój w Dziurawym Kotle i w nim spędzić resztę wakacji. Zaraz jednak odrzucił tę myśl, bo dotarło do niego, że mógłby natknąć się na kogoś znajomego i wtedy musiałby się niepotrzebnie tłumaczyć. Uznał więc, że powinien niezwłocznie udać się do Nory. Prędzej czy później ktoś i tak odkryje, że uciekł z Privet Drive, więc równie dobrze może od razu się do tego przyznać. Przynajmniej pan Weasley nie będzie musiał brać wolnego, żeby go stamtąd odebrać.
Już miał poprosić Stana, by zmienili kurs, ale wówczas doszedł do wniosku, że swoją niezapowiedzianą wizytą postawiłby Weasleyów w niezręcznej sytuacji. Nie mogę do nich jechać! Pod koniec tygodnia dam im znać, że nie ma mnie na Privet Drive i wtedy mnie zabiorą. Albo sam do nich pojadę. Skinął głową do swojego odbicia w szybie, utwierdzając się w przekonaniu, że to najlepsze rozwiązanie.
Błędny Rycerz nie był odpowiednim miejscem do podejmowania jakichkolwiek decyzji; zanim Harry obmyślił plan działania, autobus zatrzymał się raptownie przed Dziurawym Kotłem. Zapłaciwszy wcześniej za podróż, Gryfon zabrał swój bagaż i pożegnał się ze Stanem. Zaraz potem pojazd zniknął, a ulica znowu była pusta.
Ponieważ wielkimi krokami zbliżała się godzina zamknięcia Banku Gringotta, Harry naciągnął kaptur na oczy i wszedł do pubu. Głowy wszystkich klientów odwróciły się w jego stronę i na chwilę zapadła cisza. Harry ruszył przed siebie, początkowo niczym się nie przejmując. Kiedy jednak niezmiennie czuł na sobie dziesiątki spojrzeń, dotarło do niego, co było tego przyczyną. Niedawno z rozciętej wargi leciała mu krew, musiał więc wyglądać jak siedem nieszczęść, a jego pobrudzone ubrania tylko potęgowały to wrażenie.
- Chciałbym skorzystać z łazienki - zwrócił się do barmana.
- Oczywiście - odparł Tom. - Proszę iść tam.
Harry skinął głową i w milczeniu udał się we wskazanym kierunku.
Gdy wszedł do środka, przekręcił znajdujący się w zamku klucz i dopiero wtedy ściągnął z głowy kaptur. Spojrzał w lustro i zamarł. Powiedzieć, że wyglądał źle, byłoby zwykłym eufemizmem. Pół jego twarzy miało zielono-fioletowy odcień, natomiast brodę i okolicę ust pokrywała zaschnięta krew.
Chcąc choć w minimalnym stopniu poprawić swój wygląd, wyjął różdżkę i usunął plamy z ubrań. Potem odkręcił wodę i spróbował domyć twarz. Nie był przy tym jednak zbyt delikatny, więc rana na jego wardze ponownie się otworzyła i znowu pobrudził się czerwoną posoką.
Rzucił kolejne zaklęcie i zatamował krwawienie. Kilka minut później doprowadził się do porządku, a wtedy po raz kolejny założył kaptur i wyszedł z łazienki. Unikając kontaktu z klientami pubu, poszedł na zaplecze, gdzie znajdowało się przejście na Pokątną. Dotknął różdżką odpowiednich cegieł i gdy jego oczom ukazała się znajoma ulica, spojrzał na zegarek. Zostało mu niewiele czasu, więc niczym zawodowy sprinter pognał w stronę Gringotta.   
Do banku dotarł dwadzieścia minut przed jego zamknięciem. Nie tracąc cennych minut, wszedł do środka i podszedł do najbliższego kontuaru. Szybko uporał się ze standardowymi procedurami i już po chwili kolejny goblin poprowadził go do magicznego wózka. Droga do skarbca dłużyła mu się w nieskończoność, więc kiedy w końcu dotarli na miejsce, spieszyło mu się tak bardzo, że poślizgnął się na wilgotnym podłożu i niemal runął na ziemię. Czując pieczenie policzków, zignorował wzgardliwe spojrzenie goblina i wkroczył do skarbca. Zabrał z niego dużo więcej złota niż zwykle, bo nie wiedział, czy w najbliższym czasie będzie miał okazję do niego wrócić.
Wymieniwszy na funty połowę zabranych ze skrytki galeonów, Harry wrócił do Dziurawego Kotła. Zamówił kufel piwa kremowego, a potem zajął jedno z najbardziej zaciemnionych miejsc w lokalu. Nadal nie miał pojęcia, gdzie zatrzymać się na kilka najbliższych dni, co więcej, opadły z niego emocje, więc zaintrygowało go także kilka innych kwestii.
Coś tu jest nie tak. Kilka razy używałem czarów i nic. Żadnej reakcji ze strony Ministerstwa Magii, a przecież powinni mnie wyrzucić ze szkoły, aresztować, albo przynajmniej wysłać upomnienie.   
Przez kilka kolejnych minut w spokoju sączył piwo, lecz wciąż nie znalazł żadnego logicznego wytłumaczenia, które wyjaśniałoby przyczyny bezczynności Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
Opróżniwszy kufel do dna, miał podejść do baru i poprosić o dolewkę, lecz wówczas przypomniał sobie o Mike'u.
Cholera, muszę wrócić na Privet Drive! Nie mogę go olać, bo co sobie o mnie pomyśli? A jego matka? Powiedziała, że jestem miły. Tylko co mogę zrobić? Nie wyślę mu sowy, bo nie mam jej przy sobie!
Myśl, przecież potrafisz! - odezwał się jego wewnętrzny głos.
Znalazłem się w sytuacji bez wyjścia!
Każdy problem można rozwiązać. Odpowiedź masz na wyciągnięcie ręki!
Niespodziewanie do głowy przyszedł mu pewien pomysł. Ale czy odpowiedni?

* * *

Dochodziła północ. Niedawno Mike wziął długą i gorącą kąpiel, a teraz w samych bokserkach leżał na łóżku, wspominając nerwowy, lecz udany dzień. Na pewno lepszy niż się spodziewał.
Od samego rana był zdenerwowany i nie mógł znaleźć sobie miejsca. Martwił się wizytą Harry'ego, bo odkąd jego matka wzięła rozwód, żaden z jego kolegów nie przypadł jej do gustu. Na szczęście wszystko potoczyło się po jego myśli, a obawy okazały się zupełnie bezpodstawne.
Powoli uchodził z niego stres, więc dopiero teraz mógł w pełni cieszyć się z nowej znajomości. A miał z czego, bo czuł, że łączyło go z Harrym naprawdę wiele. Na razie dostrzegał podobieństwo jedynie w kilku małoznaczących sprawach, był jednak pewien, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
Długo zastanawiał się nad rozwiązaniem tej zagadki, ale w momencie, gdy był bliski znalezienia jakiegoś powiązania między nimi, to gdzieś mu umykało. Zmęczony i coraz bardziej senny postanowił odłożyć swoje rozważania na później. Przetarł ręką oczy i zgasił światło. Ułożył się wygodnie do snu, a wtedy ktoś zaczął dobijać się do drzwi wejściowych.
Ze złością zerwał się z łóżka i zarzucił na siebie szlafrok. Zbiegając na dół, starał się go zawiązać, lecz ostatecznie dał sobie z tym spokój. Szybkim ruchem odblokował zamek i otworzył drzwi. Na progu ze spuszczoną głową stał jakiś chłopak, a obok jego stóp znajdował się pokaźnej wielkości kufer.
– Harry?
– Wybacz, że przychodzę o tej porze, ale mam problem – zaczął, dopiero teraz spoglądając na Mike'a. – Eee... obudziłem cię? To może nie będę ci przeszkadzać i przyjdę rano.
Chciał się odwrócić i odejść, lecz Mike nie miał zamiaru mu na to pozwolić.
– Nic się nie stało. Wchodź.
Harry przez chwilę się wahał, zaraz jednak skinął głową i razem przeszli do salonu.
– Co się stało? Wszystko w porządku? – zapytał Mike.
Harry próbował się uśmiechnąć.
– Tak... Nie, nic nie jest w porządku – powiedział. Jego głos był pozbawiony jakichkolwiek emocji. – Cholera, to głupie! Lepiej będzie, jeśli sobie pójdę – dodał, podniósł się z kanapy i ruszył do drzwi.
Skarcił się w duchu, że w ogóle tu przyszedł. Czego się spodziewał? Czy naprawdę się łudził, że Mike pomoże mu bez jakichkolwiek pytań? Przecież nie znali się na tyle dobrze, by móc oczekiwać po sobie czegoś takiego.
– Stój! – Mike podbiegł do niego i złapał go za ramię. – Spójrz na mnie.
Gryfon odwrócił się i uniósł głowę.
– Czy mógłbym dzisiaj u ciebie przenocować? – zapytał niepewnie i z nadzieją w oczach spojrzał na kolegę.
– Jasne, nie ma problemu – odpowiedział bez wahania. – Chciałbym tylko wiedzieć, o co chodzi. – Czekał na jakąś reakcję ze strony drugiego chłopaka, lecz Harry milczał. – Chodźmy na górę. Tam porozmawiamy.  
Harry skinął głową, więc Mike zamknął drzwi na klucz, a potem zaprowadził go do swojego pokoju.
– Myślę, że możesz się rozebrać, skoro i tak będziesz u mnie nocować.
Gryfon zdjął bluzę i usiadł na łóżku. Cały czas milczał. Mike przysunął sobie fotel bliżej niego i czekał.
– Powiesz, co się stało? – zapytał kilka minut później.
Harry przez chwilę milczał, w końcu zaś nieznacznie się uśmiechnął. A przynajmniej się starał, bo to, co pojawiło się na jego twarzy, przypominało grymas, nie oznakę zadowolenia czy radości.
– Na pewno wszystkiego się domyślasz – odezwał się cicho i spokojnie. – Wróciłem do domu i wpadłem na wujka. Zaczął się na mnie wydzierać i insynuować jakieś brednie, aż w końcu obraził mojego ojca. Wtedy nie wytrzymałem i powiedziałem, co myślę o tym wszystkim. Wuj się zdenerwował, w zasadzie wpadł w amok, a wtedy... – niespodziewanie zamilkł.
Ponownie spuścił głowę i nic więcej nie powiedział. Czuł się cholernie głupio, że spróbował wytłumaczyć tę sytuację. Nikt nie powinien wiedzieć, co działo się w jego domu i na co pozwalał wujkowi. Co z niego za facet, skoro dał się traktować jak jakiś worek treningowy?   
– Wuj co?
Cisza.
– Co on ci zrobił?!
Harry dotknął piekącego policzka i spojrzał Mike'owi w oczy. Wiedział, że bez żadnego wyjaśnienia chłopak dodał dwa do dwóch i doszedł do odpowiednich wniosków. W takiej sytuacji nie trzeba było być Sherlockiem Holmesem.
– On... on mnie uderzył. Znowu.
Mike zacisnął dłonie w pięści, czując, że zbierają się w nim pokłady nieopisanej wściekłości. Niby wiedział, że Harry nie miał w domu lekko, ale nie przypuszczał, że jego krewni go bili. No dobra, zdawał sobie sprawę, że wczoraj chłopak oberwał od ciotki, ale nigdy by nie podejrzewał, że to nie był pierwszy raz i znęcano się nad nim regularnie.  
– I potem upadłem – kontynuował niespodziewanie Harry. – Chyba straciłem przytomność. Dopiero kiedy poczułem w ustach smak krwi, zdałem sobie sprawę, że nie mogę zostać dłużej w domu. Wuj wpadł w szał, w ogóle się nie kontrolował, a ja... ja nie wiedziałem, co robić. – Na chwilę zamilkł, wytrwale wpatrując się w swoje złączone dłonie. Był zdezorientowany, bo sam nie wiedział, co tak naprawdę czuł. – Wziąłem się w garść. Gdy wujek znowu próbował mnie uderzyć, zrobiłem unik, a potem go kopnąłem. Pobiegłem po swoje rzeczy i uciekłem, bo... był taki moment, że chciałem go zabić.
Mike pragnął coś powiedzieć, ale po raz pierwszy w życiu nic sensownego nie przychodziło mu do głowy.
– Przepraszam, że zawracam ci głowę, ale nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Nie mogę się skontaktować z przyjaciółmi, więc pomyślałem, że może szczęście do końca mnie nie opuściło i chociaż ty mi pomożesz – dodał drżącym od emocji głosem.
– Widocznie fortuna ponownie ci sprzyja, bo nie zamierzam się od ciebie odwrócić – odparł Mike. Mówił wolno i spokojnie, z rozmysłem dobierając kolejne słowa. – Wiem, że może to zabrzmieć głupio, ale jesteś dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałem. Moja mama też cię polubiła. Możesz się u nas zatrzymać na tak długo, jak tylko zechcesz. – Uśmiechnął się, widząc, że Harry minimalnie się rozluźnił. – Jest późno, a ponieważ obaj jesteśmy zmęczeni, proponuję zapomnieć o tym, co się stało. Jeśli masz ochotę, to możesz się teraz odświeżyć. Wiesz, gdzie jest łazienka. Rozgość się, a ja przyniosę ci jakiś ręcznik.
– Dziękuję.
Wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Otrzymawszy czysty ręcznik, rozebrał się i wszedł pod prysznic.
Gdy po szybkiej kąpieli wrócił do pokoju, Mike uśmiechnął się do niego szeroko i powiedział:
 – Dzisiaj będziesz spać u mnie w pokoju. Jutro porozmawiam z mamą i zobaczymy co dalej, okej?
– W porządku. Wystarczy mi tylko jakaś kołdra i poduszka.
– Po co? Przecież wszystko mam.
Harry zmarszczył brwi.
– O nie! – Właśnie do niego dotarło, co przyjaciel miał na myśli. – Nie będę spać w twoim łóżku. I tak dużo dla mnie zrobiłeś.
– Chyba nie myślisz, że każę ci się walać po podłodze? Harry, daj spokój, jesteś moim gościem. Zgadza się, chwilowo nie mam wolnego pokoju, ale to nie znaczy, że zgodzę się, żebyś spał byle gdzie. Mam duże łóżko, więc powinniśmy się pomieścić.
Harry nie był przekonany do tego pomysłu. Nie miał problemów ze spaniem z innym chłopakiem, tylko z tym, jak wiele zamieszania wywołał swoją obecnością.  
– Nie, to nie będzie konieczne. Czuję się wystarczająco głupio, że przyszedłem do ciebie o tej porze, że zadręczam cię swoimi problemami i…
– Przestań – przerwał mu Mike. – Kładź się i śpij. Miałeś ciężki dzień i na pewno jesteś zmęczony. Ja także chciałbym trochę odpocząć, dlatego nie ma sensu, żeby któryś z nas spał na podłodze.
– Ale… 
– Koniec gadania! – zarządził, ucinając dalszą dyskusję. – Masz jakąś piżamę, czy śpisz w samych bokserkach?
– Jeżeli nie masz nic przeciwko, to w samych bokserkach.
– W takim razie kładź się, a ja zgaszę światło.




[1] Szeregowiec to potoczna nazwa domu szeregowego.

 ~ ~ ~ ~
Kina: Nie wiem, czy ostatnie pytanie było tylko tzw. głośną myślą, czy faktycznie chciałabyś się tego ode mnie dowiedzieć. W każdym razie uznam to za pytanie retoryczne.
Adwersarz: Zgodzę się, że sumy w urodziny są bardzo popularnym motywem, pojawiającym się w wielu tego typu historiach. Opowiadanie zacząłem jednak pisać po „Zakonie Feniksa”, więc sumy musiały być. To, że przyszły akurat w urodziny, uznałbym za zwykły zbieg okoliczności :) Co do tego, że Ron dostał je wcześniej... Szczerze mówiąc, nawet nie pomyślałem, że ktoś mógłby zwrócić na to uwagę. Tym bardziej, że sam tego nie zrobiłem. Niemniej jednak tak wyszło i już nie będę tego zmieniać.
Opowiadanie jest skończone. Przynajmniej pierwsza część. Wyszło mi 25 rozdziałów, jednak niektóre są zbyt długie, by wstawić je w całości. Dlatego myślę, że ostatecznie skończy się na ok. 40.
     
Rozdział niebetowany!
EDIT: 29.11.2015 r.
EDIT 2: 19.10.2018 r.

12 komentarzy:

  1. przeczytane :) ......czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cos nowego... Tym razem nie jest to lektura dla przecietnego dziesieciolatka,pragnacego zostac czarodziejem :)
    Mimo to intryguje....Jest dobre :)
    Czekam na ciag dalszy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm.... Cóż... powiem Ci, że jak na debiutowe opowiadanie, to całkiem nieźle piszesz. Właściwie, gdybym nie wyczytała, że to debiut, to bym się nie zorientowała.
    Świetny pomysł na opowiadanie, choć jeszcze nie wiem, czy podoba mi się, że Harry pali papierosy, ale to już moje własne odczucia, po prostu jestem wielką przeciwniczką palenia. Podoba mi się pomysł z postaciami niewystępującymi w kanonie, przynajmniej do momentu, w którym nie zdominują one kanonu, fajna jest domieszka nowości, mam ogromną nadzieję, że z tym nie przesadzisz.:) Zastanawiam się, jak rozwiniesz fabułę. Na razie idzie całkiem dobrze i zachęcająco; powiem nawet, że nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
    Jeśli chodzi o takie techniczne sprawy, to było trochę zgrzytów, ale bez bety zawsze tak jest i nie chodzi tu nawet o Twoje umiejętności, bo skoro sam sprawdzałeś rozdziały, to na ten moment jest naprawdę świetnie, ale swoje błędy najciężej jest zauważyć, więc kilka się pojawiło. Jeśli miałbyś ochotę, to napisz do mnie na maila (seya@onet.pl), mogę Ci pomóc do czasu, aż znajdziesz sobie betę.:)
    Ach, jeszcze jedna sprawa. Planujesz wprowadzić jakiś pairing? Chodzi o to, że jestem uczulona na niektóre, więc wolę wiedzieć wcześniej.:)
    Pozdrawiam i życzę dużo weny
    Seya

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wczoraj o tym zapomniałam, ale dziś mi się przypomniało.xd
      Chciałabym Cię uprzejmie poinformować, że zostałeś nominowany przeze mnie do Liebster Award. Więcej informacji znajdziesz u mnie na blogu: http://harry-i-tom-yaoi.blogspot.com/2013/03/liebster-award.html
      Pozdrawiam
      Seya.:)

      Usuń
  4. Hej,
    Harry dobrze dogaduje się z Mike, a może on też jest czarodziejem, Harry wziął z domu i dobrze, no właśnie ciekawe czemu czaruje i nic….
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytam to i czytam i nie mogę się pozbyć wrażenia, że to będzie yaoi XD Rozdział mi się podobał, polubiłam Mike'a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uh, aż żałuję, że mi się spać chce, bo bym poczytała ci będzie dalej XD

      Usuń
  6. Pytanie tylko, czy Dursleyowie nie dowiedza sie, ze Harry mieszka chwilowo u Mikea... mogliby sie wsciec, bo to poniekąd zagroziłoby ich tak pielęgnowanej reputacji...
    No i co dalej? Czyżby Harry miał zamiar zostać tam aż nie przybędą po niego rodzice Rona? ale przecież oni nie beda moglo ot tak tam zawitać .. no chyba, że po mugolsku...
    no i p co chodzi z tymi czarami?dlaczego Harry nie dostał żadnego upomnienia?

    www.swiatlocienn.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. I kolejny wspaniały, jeszcze lepszy od poprzedniego rozdział. Naprawdę, masz talent, piszesz zgrabnie i interesująco. Czasem mam wrażenie, że ja nigdy nie dojdę do takiego poziomu :(
    Bardzo polubiłam Mike'a i jego mamę. Fakt, że chłopak ma naprawdę wspaniałą matkę, jest cudowny, a Harry może w końcu mieć szansę na normalne dni. Cieszę się, że opuścił Dursleyów i jestem tylko ciekawa reakcji Zakonu. Rozdziały są długie, ale takie najlepiej się czyta, a jeszcze jest ich sporo. Chciałabym dać radę komentować na bieżąco, ale nie wiem czy mi się uda nadrobić zaległości. Jeszcze kilka rozdziałów i na dobre zagościsz na mojej Liście blogów :) Interesuje mnie, w jaki sposób przedstawisz tutaj Dumbledore'a bo w większości opowiadań tego typu, Harry dyrektora nienawidzi.
    Pozdrawiam i życzę naprawdę dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za tyle komplementów. :) Myślę, że my, autorzy, tak mamy i po prostu zbyt krytycznie podchodzimy do swojej pracy. Czytając inne opowiadania, często dochodziłem do wniosku, że nigdy nie dorównam poziomowi autorów moich ulubionych historii. Później doszedłem do wniosku, że mimo wszystko jestem z siebie dumny. Piszę najlepiej jak umiem i cieszę się, jeśli komuś się to podoba. :)

      Niektórzy mogą nie tolerować czegoś takiego, ale ja jestem zwolennikiem długich rozdziałów. Nie przeszkadza mi nawet, jeżeli są to opisy normalnych czynności, a nie jakiejś dynamicznej akcji. Jeśli coś podoba mi się w całości, to zazwyczaj podoba mi się również po rozłożeniu tego czegoś na części. :D

      Lubię zamieszanie, więc może być różnie. W każdym razie, w swoim czasie, na pewno wszystkiego się dowiesz. :)

      Pozdrawiam! :D

      Usuń
  8. Hej,
    ok, jak widać Harry bardzo dobrze dogaduje się z Mike, może on też jest czarodziejem? zwiał z domu, cieszę się i to bardzo, ale zastanawia mnie kwestia czaruje i nic się nie dzieje....
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim dziękuję za komentarz. :) Jeśli chodzi o to, że Harry czaruje bez ograniczeń, zapewniam, że z czasem wszystko się wyjaśni.:)

      Pozdrawiam! :D

      Usuń